Tylko miłość się liczy - Twardowski Jan, w empik.com: 29,90 zł. Przeczytaj recenzję Tylko miłość się liczy.
26. „Może jestem głupi, ale wiem co to miłość” Winston Groom. 27. „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” Jan Twardowski. 28. „Miłość mi wszystko wyjaśniła, Miłość wszystko rozwiązała – dlatego uwielbiam tę Miłość, gdziekolwiek by przebywała.” Karol Wojtyła. 29.
Wiersze od początku wywoływały w ks. Janie Twardowskim tyleż zakłopotania, co radości. Nie potrafił ich nie pisać, więc najpierw, jeszcze w szkole, ukrywał tę swoją – jak mawiał – „słabość”, aby nie wytykano go palcami, a po przyjęciu święceń kapłańskich długo zmagał się sam ze sobą, jak pogodzić te dwa
Co tu począć? – kusa rada, Przyjdzie już nałożyć głową. Twardowski na koncept wpada. I zadaje trudność nową. «Patrz w kontrakt, Mefistofilu, Tam warunki takie stoją: Po latach tylu a tylu, Gdy przyjdziesz brać duszę moją, Będę miał prawo trzy razy. Zaprząc ciebie do roboty; A ty najtwardsze rozkazy. Musisz spełnić co do
Połączenie trudnej codzienności z doświadczeniem religijnym jest domeną poezji Twardowskiego. To sprawiło, że w ciągu ostatnich dwóch lat regularnie wracałam do jego wierszy. Sięgałam po takie tomy jak „Wszystko darowane. Myśli na każdy dzień”, „Dziecięcym piórem” oraz „Serce za serce, czyli co to znaczy kochać”.
Jan Twardowski - biografia i twórczość. Jan Twardowski urodził się w Warszawie w 1915 roku, w rodzinie o tradycjach kolejarskich. Uczył się w gimnazjum o profilu matematyczno-przyrodniczym im. Tadeusza Czackiego. Jako poeta debiutował w 1937 roku. Przed wojną zaczął studiować polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, którą
gWyNG4g. zapytał(a) o 19:03 Jak brzmi wiersz Jana Twardowskiego ,, Co to znaczy kochać'' ? Proszę o wklejenie w odpowiedzi CAŁEGO wiersza. To pytanie ma już najlepszą odpowiedź, jeśli znasz lepszą możesz ją dodać 1 ocena Najlepsza odp: 100% Najlepsza odpowiedź Koniec i bąba nie kochał więc trąba tak przeczytała pewna dziewczynka w pamiętnikowym albumie co to znaczy kochać ? pomyślała sobie że kochać to tylko dawać to znaczy troszczyć się o kogoś martwić się czy ukochanego brzuch czasem nie boli smarować komuś bułki grubo masłem zasłonić szalikiem klosz od lampy żeby go słońce nie raziło i żeby nie mrugał w chorobie załatwiać mu tysiąc spraw szyć mu rękawiczki po nocach żeby mu nie zmarzł mały palec u lewej rękibo podobne z niego najgorszy zmarzlak tymczasem kochać to nie tylko dawać ale przyjmować przyjmować skrzywioną minę kiedy wstanie lewą nogą z łóżka nawet wtedy kiedy nie ma parasola kiedy stłucze się ulubiony talerz ból zęba przyjmować to ufać wierzyć że bóg daje wszystko to co smuci i to co cieszy słoneczny dzień i ciężkie chmury nie mówią jednym tchem przy końcu ojcze nasz bo właśnie amen nie jest nigdy złe amen trzeba zawsze mówić po kropce i oddzielnie wiedzieć że bug widzi nawet w ciemną moc czarną mrówkę na czarnym kamieniu wiedzieć że i bul jest czasem pozytywnie i smakuje kochać to nie tylko dawać ale i przyjmować Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
Jan Twardowski Nie tylko wrona chodzi zdziwiona Wybrała, ułożyła i opracowała Aleksandra Iwanowska PIW, Warszawa 2000 DLACZEGO? Dlaczego Pan Bóg stworzył człowieka? Mógł stworzyć tylko aniołów, fruwaliby nad ziemią jak wielkie ciche latawce. Są lepsi od ludzi, nie stają na głowie. Porządny anioł nogami nie fika, nie pokazuje cioci języka. Pan Bóg dlatego stworzył człowieka, żeby kochał. Dlaczego Pan Bóg stworzył Adama? Żeby Adam kochał Ewę. Dlaczego stworzył Ewę? Żeby kochała Adama. Dlaczego stworzył Abla? Żeby przebaczył nawet Kainowi? Dlaczego stworzył tatusia? Żeby kochał mamusię. Dlaczego stworzył mamusię? Żeby kochała tatusia. Dlaczego stworzył siostrzyczkę? Żeby kochała braciszka. Dlaczego stworzył babcię? Żeby wnuczek mógł ją kochać. Dlaczego serce bije? Dlatego, że żyje. Dlaczego żyje? Żeby kochać, a kochać to dawać i przyjmować. OŚWIADCZYNY O miłości mówimy, słyszymy, śpiewamy, czytamy. Pewna dziewczynka oświadczyła się najpierw wujkowi: Kocham, wujku, tylko ciebie, jak szynkę na chlebie! Potem oświadczyła się dziadkowi: Gdybym była ogrodniczką, dałabym ci kwiat z doniczką, ale chociaż nie mam kwiatka, bardzo kocham swego dziadka. Na koniec dodała: Kocham pieski, kocham kotki, lecz najbardziej wszystkie ciotki. Pod oknem zaś jej kolega, który miał gitarę, tak wyśpiewywał: Ewo miła, coś mi serce wykończyła! Nic już nie jem, nic nie piję, nie uczę się i tylko wyję! Ale nawet jak dużo mówisz albo śpiewasz o miłości, to wcale nie znaczy, że umiesz kochać. CO TO ZNACZY KOCHAĆ Co to znaczy kochać? Kochać — może znaczyć telefonować i to tak długo, że aż słuchawka staje się gorąca. Czasem odbierzemy bardzo zimny telefon, jakby ktoś loda do niego wpuścił, ale czasem słyszymy w telefonie ciepło głosu: Halo! Zosiu! Jak się czujesz? Tak mi smutno bez ciebie. Nie mogę jeść ani masła, ani sera, ani cielęciny — liczę tylko na palcach, kiedy twoje imieniny. Widzę twoją fotografię w zielonej sukience, kocham twój warkocz i twoje ręce! Kochać to znaczy pisać listy krótkie i długie. Kaziu daleki! Kocham cię na wieki! Pokaż się już, bo bez ciebie ani rusz! Mała Pelasia napisała kiedyś taki list: „Wróciłam do domu, zjadłam kartoflankę, potem wyszłam z psem na ulicę, patrzyłam jak wrony kąpią się w śniegu, jak bezdomny piesek schował się w zaspie i spał na samym dnie białej zimy. Było tak zimno, że chyba w portmonetkach trzęsły się orzełki na pieniądzach. Znów wróciłam do domu, znów patrzę na ulicę i teraz smażę jajecznicę”. Kochać to znaczy gotować dla kogoś, pilnować, żeby się zupa nie przypaliła, żeby kakao z pianką nie wykipiało, żeby się wszystko udało, a najedzone kochane ciało, żeby się po brzuchu głaskało. Pewien chłopiec myślał, że kochać to znaczy całować, ale całowania nie lubił po tym, jak kiedyś pocałowała go ciotka i zauważyła, że nie umył lewego ucha. Kochać to nie tylko telefonować, pisać listy, gotować, całować. Kochać to pomagać, pamiętać o imieninach, dzwonić do chorego kolegi i pytać, czy spadła mu gorączka, podzielić się śniadaniem, jeśli koleżanka zapomniała zabrać z domu. DZIECI PANA BOGA Powiedziała mi kiedyś dziewczynka z klasy V b, że nie wyjdzie za mąż, bo z każdego chłopca głuptasa śmieje się cała klasa. Jak wygląda ślub w kościele? Przy wejściowych drzwiach stoi młoda para: on młody i ona młoda. Zobaczyła ich mała dziewczynka i zawołała: Powiedziała święta Klara, że to będzie dobra para. To on, a to ona to mąż, a to żona. On ubrany na czarno jak na Zaduszki, a ona biała jak dentystka. Idą po czerwonym dywanie jak król i królowa, bo ci, co się kochają są jak król i królowa szczęśliwi i dla siebie bardzo ważni. Idą do ołtarza i mówią przez mikrofon i na cały głos, że się kochają. Potem podają sobie złote obrączki: pan pani, pani panu. Dzielą się złotem. Są tak szczęśliwi, jakby wygrali miliard w sobotę. Razem z nimi wszyscy ludzie w kościele są szczęśliwi, bo wszyscy są dziećmi Boga: pan młody, panna młoda i wszyscy goście. Młodzi i starzy, dzieci, które mają małe książeczki, i starsi, którzy mają duże książki do nabożeństwa, dzieci, które siedzą na małych stołeczkach, i starsi, którzy siedzą na dużych stołkach. Człowiek stary, który ma na szyi medalik jak dziecko. Dzieci, które klękają tak jak starsi. Wszyscy są dziećmi Pana Boga. Wszyscy mówią ten sam pacierz: Ojcze nasz. I małe dziecko, i duże dziecko, i nawet dziadek też jest dzieckiem, bo też mówi do Pana Boga: Ojcze nasz. PAŃSTWO MŁODZI Po czym poznać państwa młodych? Po czerwonym dywanie idą do ślubu: panna młoda w białej sukni z ogonem niesie kwiaty, pan młody ubrany na czarno niesie białe rękawiczki. Wygolony, albo z porządnie wyczesaną brodą. Idą. Ona w jeszcze nieużywanych pantofelkach, wyjętych wprost z pudełka, on w czarnych lakierkach. Jeżeli w kościele leży dywan ze sztucznego tworzywa, może być kłopot. Czasem ogon panny młodej przylepia się do dywanu i przerażona rodzina łamie ręce, jak oderwać dywan od ogona. Ale jak leży solidny, przedwojenny, wełniany dywan, można śmiało iść do ślubu i żadna panna się nie przyklei. Państwo młodzi są dla siebie bardzo grzeczni. Pan młody mówi panny młodej: Moja ty stokrotko kochana, gwiazdko, perełko, mróweczko, rybko, ptaszyno, kropelko. Panna młoda do pana młodego: Mój ty kotku, piesku, osiołku, leguminko, polędwiczko, aspirynko, witaminko, telewizorku. Są dla siebie bardzo życzliwi. Kiedyś pannie młodej urwał się guzik, a pan młody rzucił się jak napastnik w meczu futbolowym, żeby go znaleźć. Innym razem upadł jeden płatek róży z bukietu, pan młody tak się zgiął, żeby ten płatek podnieść, że aż mu szelki pękły. Kiedyś pan młody skaleczył się jedną igłą choinki. Panna młoda przetarła mu palec wodą kolońską, podmuchała i pożałowała: Mój ty męczenniku kochany, choinką podrapany, wodą kolońską podlany! JAK SIEBIE SAMEGO Drugiego człowieka trzeba kochać jak siebie samego. Kiedy kochamy samego siebie? Bardzo często, gdy powietrze szczypie policzki, otulamy się ciepłym szalikiem. Kochamy własną szyję i wołamy: Moja szyjo ukochana! Opatulam cię od rana, bo nie jesteś cudzą żmiją, ale jesteś moją szyją! Kochamy siebie, jeśli rzucamy się na ulubione winogrona wszystko sami wyjadamy — tak o własne brzuchy dbamy. Kochamy siebie, jeśli ciągle przeglądamy się w lusterku, tak jak pewna dziewczynka, która siebie pocałowała w lusterku w nos. Ubieramy się cieplutko, że by nasze „ja” nie zmarzło, zajadamy, że nasze „ja” nie schudło, wciąż mamy pretensje i nasze „ja” obraża się. I tak ciągle nasze „ja” jak się pchało — tak się pcha. Spróbujmy kochać innych jak samego siebie. Okręcić komuś szalikiem szyję, bo bardziej marznie od mojej, podzielić winogrona po połowie z kolegą, pożyczyć lusterko, żeby niemiła koleżanka też ładnie w nim wyglądała. O UŚMIECHU Każdy uśmiech można nazwać kawałkiem radości. Do kogo się uśmiechamy? Powiedział mi kiedyś chłopiec z II b, że zawsze uśmiecha się do pani od rysunków i do pani od gimnastyki, ale nigdy do pani dentystki. Pewna dziewczynka, kiedy kładła się spać, miała zupełnie suche policzki, jednak gdy się budziła — były zupełnie mokre. Co to znaczy? Płakała przez sen i dowiedziała się o tym dopiero wtedy, kiedy poczuła łzy na policzkach. Nawet kiedyś zjadła jedną łzę i powiedziała, że smakuje jak woda sodowa. Czy można poznać, że ktoś się uśmiechał przez sen? Można, bo budzi się wtedy w dobrym humorze, mówi porządnie pacierz, śniadanie zajada z apetytem, a w szkole nikomu nie dokucza. Andersen, autor bajek, które wszyscy znamy, uśmiechał się stale do Pana Boga, nawet na ulicy, i wciąż wysyłał Mu długie całusy wprost do nieba. NIEMODNY ŚWIĘTY Dzieci tak często grymaszą przy jedzeniu. Natomiast święty Jan Chrzciciel, który chodził po pustyni wcale nie grymasił. Wszystko jadł, nawet szarańczę. Łykał duże polne koniki, jak ostrygi. Słodził je miodem, ale to, co niedobre czy posolone, czy posłodzone — zawsze jest niedobre. Pewna dziewczynka wyła, kiedy kapuśniak na stole zobaczyła. pewien chłopiec, jak zobaczył kluchy, gryzł ze złości paluchy. Znam dziewczynkę, która grymasi, że jajko na miękko jest za miękkie, jajko na twardo za twarde, a jajko sadzone jest albo za małe, albo niesłone, albo za słone. Są dzieci, które nie jedzą pietruszki, które nie lubią gruszki, są takie, które urządzają awantury, bo wolą baleron od kury. A każda mamusia tak się utrudzi, żeby przygotować jedzenie. Święty Jan Chrzciciel też nie grymasił przy ubieraniu się. W dodatku ubierał się niemodnie niczym Eliasz, który żył wiele lat wcześniej przed nim. Znam dzieci, które koniecznie chcą modnie wyglądać. Pewna dziewczynka powiedziała, że musi być uczesana „na afro” jak Murzynka i chce mieć każdy włos sztywny jak drut. Inna chciała mieć „chustę Arafata”. Widziała taką w telewizji i myślała, że to jest modne. Są dzieci, które ciągle chcą mieć coś nowego do ubrania, a święty Jan Chrzciciel ubierał się, jak dziadek i pradziadek. Postaraj się — zwłaszcza przed świętami Bożego Narodzenia, kiedy stale przypomina się święty Jan Chrzciciel — nie sprawiać rodzicom kłopotów i czekać na prezenty bez urządzania awantur i grymaszenia ani przy ubieraniu, ani przy jedzeniu. KIM JESTEŚ? Kiedy święty Jan Chrzciciel kąpał ludzi w Jordanie, zapytano go: Kim jesteś? A gdyby ciebie tak ktoś zapytał, co byś odpowiedział? Jestem uczniem klasy III b. Jestem córeczką mojej mamusi. Jestem siostrą mojego brata. Jestem dyżurnym w klasie. Jestem wzorowym uczniem. Jestem tym, który niczego nigdy nie gubi i wiem, że żadnej gapy nikt nie lubi, bo co weźmie wszystko zgubi! Jestem tym, który często pożycza i pamiętam, że „nie pożyczaj” to zły zwyczaj! Nie jestem podobny do pieska, który trzyma kostkę i warczy: — Tylko dla mnie wystarczy! — Trzyma w pysku i w łapie. Spróbuj podejść — to podrapię! — Myśli, że nawet w niebie każdy gnat ma dla siebie. Nie jestem plotkarką, która stale plotkuje co na obiad ugotuje, ile dała na tacę, z kim babcia poszła na spacer. Nie wiem, kim jestem, ale wiem, że moja koleżanka to skarżypyta, gaduła, beksa, a mój kolega to fajtłapa, leniuch i stale leży na tapczanie i czeka na trzecie śniadanie. Kim ty jesteś? Czy jesteś tym, kto stale chce być lepszy? ANIOŁ BETLEJEMSKI Co wiemy o aniele betlejemskim, którego często wycinamy z błyszczącego papieru i wieszamy na choince? Co anioł betlejemski miał do zrobienia w noc Bożego Narodzenia? Najpierw latał po polach i budził pastuszków-śpiochów. Potem podawał komunikat o Bożym Narodzeniu. Potem ogłosił, że na świecie zapanuje wielka radość. Może anioł pomylił się? O jakiej radości mówił, przecież Herod tupał nogami, żołnierze rzymscy wymachiwali dzidami, Matka Boska zmarznięta bez rękawiczek, marzła w nieopalanej stajence? Ale anioł nigdy się nie myli. Do tej pory co roku przeżywamy radość z okazji Bożego Narodzenia. Nawet pies, którego ciocia wzięła ze sobą na Wigilię, szczekał pod stołem: Ham, ham, ham, jaką radość teraz mam! Ham, ham, ham, nie jestem sam! Leżę pod stołem i liczę z podłogi, że każdy gość ma dwie duże nogi. Wciąż jakby ten sam anioł betlejemski biegał po świecie i wszystkim dzieciom przynosił pięknie ubrane choinki. HEROD Dlaczego krzywo patrzymy na króla Heroda? Przecież był taki przystojny, pięknie się ubierał. Widziałem go na obrazku. Miał czerwony płaszcz z ogonem na dwa metry, podbity białym futrem z czarnymi łapkami, spięty klamrą. Na klamrze wytłaczany wąż, zwinięty w trąbkę. Na głowie miał świecącą po ciemku koronę. Bransolety na rękach błyszczały jak zimne ognie. Na palcach miał tak kolorowe pierścionki, że chciałoby się pogłaskać każdy kolor. Na nogach trzewiki z miękkiej skóry krokodyla, szyte cienką zieloną nitką przez niewolnice. Siedział na tronie, na którym był wyrzeźbiony lew z kółkiem w pysku, jak na starej kanapie. Chodził po dywanie haftowanym w czarne koty. Jak rozkazywał, tak krzyczał i wrzeszczał, że lampa pod sufitem drżała, kieliszek na jajko dygotał w kredensie, a złota pszczoła przewracała się w powietrzu do góry brzuchem. Co się stało z królem Herodem? Umarł. Co się stało z jego koroną? Przepadła. Co się stało z jego płaszczem? Mole pocięły. Co się stało z dywanem? Myszy poszarpały i zrobiły dowcip, bo zjadły wyhaftowanego kota. Dlaczego po królu Herodzie wszystko przepadło? Bo on za życia nikogo nie kochał, jakby mu ktoś serce wysadził w powietrze i Herod miał po nim tylko dołek. Nie kochał ani mamusi, ani tatusia, a jeśli nawet kochał jakąś pannę, to drugą utopiłby w łyżce wody. Jedną pocałował, na drugą się wykrzywiał. Był tylko dla siebie, jakby sam siebie prowadził pod rękę. Nie kochał, nienawidził, złościł się i wygrażał. A co najgorsze krzywił się na małego Jezusa, bo bał się, że szybko urośnie i będzie od niego lepszym królem. Co po nim zostało? Nic, tylko wstyd, niedobre wspomnienie, plama. Do dziś każdemu trzęsie się ze smutku broda, kiedy wspomni króla Heroda STAJENKI W okresie Bożego Narodzenia w każdym kościele ustawiona jest stajenka. Co to jest stajenka? Mały domek, w którym nocują zwierzęta, na przykład osioł, wół, koń. Widziałem już różne stajenki. Jedna z nich nie była ani kwadratowa, ani prostokątna — była trochę podobna do nierównego koła jak dziupla. Kiedy robi się dziupla w drzewie? Wtedy, jak sęk wyskoczy z drzewa. Czasem zamieszka w niej wiewiórka, czasem wyfrunie z niej ptak, jak anioł. W tym drzewie był malutki pokoik. Na tle zielonej firanki siedziała Matka Boska w powłóczystym srebrzystym szalu, w złotej sukni i trzymała małego Pana Jezusa, a nad Nimi świeciła gwiazda. Gdzie są aniołowie? — Pomyślałem. — Pobiegli budzić pastuszków. Gdzie jest święty Józef? Poszedł po nowe siano do żłóbka, a może stoi na dworze i patrzy na gwiazdę, jak w telegraf, i depeszuje do Trzech Królów: — Przyjeżdżajcie! Gdzie jest wół? Pewno poszedł pospacerować, bo nawet na czterech nogach trudno jest długo ustać. A osiołek? Może wyszedł, żeby nogi wyprostować, tak jak żołnierz, który schodzi z warty i musi biegać tam i z powrotem, żeby nogi rozruszać? Powiedział: — Niedługo wrócę. — I na pewno niedługo powróci. Pamiętam też inną. Stajenka do stajenki podobna, więc też była w niej złota gwiazda, tak jakby ktoś połączył dwie obrączki, mamusi i tatusia, i pokazał wieczorem (bo złoto świeci, kiedy jest ciemno). W tej stajence były dwa osiołki. Jeden zaprosił drugiego, żeby było do pary. A jak są dwa osiołki, to mniejszy osiołek jest mądrzejszy, no bo jest mniejszy. Pamiętam też stajenkę ruchomą, w której wszystko się ruszało. Anioł ruszał skrzydłami, tak jak pan kościelny kluczami. Wszyscy szli w procesji: pastuszkowie jeden po drugim po kolei, Trzej Królowie, a każdy na koronie miał pierwszą literę imienia, żeby nie zapomnieć, jak się nazywają. Potem szli rozmaici ludzie: pan lekarz, pan dentysta, który leczy zęby, pan listonosz, który przynosi listy. Na samym końcu szedł piesek. TYLKO TY I PAN JEZUS Czasem w kościele stoi szopka, w której siedzi tylko Matka Boska z małym Jezusem. Sami w małym białym mieszkaniu. Co by się stało, gdyby z twojego mieszkania nagle wszyscy wyszli i zostałbyś sam na sam z twoją mamusią? Nie ma tatusia. Poszedł jak pracowity wół do pracy. Ciocia z samego rana pobiegła jak osiołek do biura, nawet nakręciła budzik, żeby nie zaspać. Siostra może poszła do ogrodu, żeby całować śnieg (bo jak śnieg spadnie na usta, to można go pocałować)? Jesteś w domu zupełnie sam, tylko z mamusią. Mamusia i ty. Co byś jej wtedy powiedział? Może byś się chwalił, że twój kolega dostał dwójkę, a ty piątkę? Może byś się skarżył, że za mało dostałeś pod choinkę? Może byś marudził? Może powiedziałbyś mamusi, kim chcesz być, jak dorośniesz? Może powiedziałbyś: — Mamusiu, przepraszam ciebie, bo przyszedł Nowy Rok, a ja po staremu jestem niedobry. Może powiedziałbyś mamusi, że ją kochasz? „Kocham” mówi się do lewego ucha, bo lewe ucho jest bliżej serca. A co by się stało, gdybyś nagle został tylko sam na sam z Panem Jezusem? Jezus i ty. Czy powiedziałbyś: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”? Czy powiedziałbyś pacierz Ojcze nasz? Stań przed szopką i pomyśl: co byś powiedziałbyś, gdybyś został tylko sam z mamusią, albo tylko z tatusiem, albo tylko z Panem Jezusem. PÓJDŹMY WSZYSCY DO STAJENKI Kogo widzimy w stajence betlejemskiej? Matkę Bożą, która złożyła do żłóbka małego Jezusa i przykryła Go sianem, żeby nie zmarzł. Matka Boża przeważnie stoi, bo w stajence nie ma krzesła (dlatego pewnie i święty Józef czasem wychodzi). Są jeszcze pastuszkowie. Kto to jest pastuszek? Chłopiec, który pilnuje owiec, krów. Trzeba pojechać na wakacje w lipcu i w sierpniu, żeby zobaczyć pastuszka. Uczono mnie kiedyś w szkole takiego wierszyka: Krowa idzie, pastuszek, co ją ogania od muszek. Kogo jeszcze widzimy w stajence? Trzech Króli. Każdy król przychodzi z podarunkiem. Pierwszy przynosi złoto. Każda mamusia i każdy tatuś mają po kawałku złota — obrączki, czyli złoto na rączki. Złoty skarb, znak miłości. W czasie ślubu tatuś całuje obrączkę mamusi, a mamusia całuje obrączkę tatusia. Drugi król przynosi kadzidło, zapachy. Nieraz w czasie wakacji pachnie zboże. Pięknie pachnie las. Jak sosna się skaleczy, sama się leczy i pokrywa się żywicą. Żywica pięknie pachnie, jak ją się potem pali w kościele. Trzeci król przynosi mirrę, lekarstwo, jakie pomaga po śmierci. Umarłego malowano tym lekarstwem i po śmierci nieżywy wyglądał zupełnie jak żywy. Z faraona została mumia, bo namaszczono go takim lekarstwem i on niby umarł, ale trochę nie umarł, bo nie rozsypał się w proch. Pewien chłopiec powiedział, że lepiej by było, gdyby przynieśli ropę naftową i zegarek kwarcowy, który liczy milcząc. Kogo brak w stajence? Nas: mnie, ciebie, kolegi, koleżanki. Każdy powinien być w stajence i pomodlić się do Pana Jezusa. Nie wciśniemy się w nią, ale możemy przed nią uklęknąć. opr. MK/PO
Jan Twardowski (1915- 2006), ksiądz katolicki, poeta, kaznodzieja. Jan Twardowski - biografia skrócona Jan Twardowski urodził się i wychował w Warszawie. W latach 1933-1935 był jednym z redaktorów pisma młodzieży gimnazjalnej „Kuźnia Młodych”. Debiut poetycki miał miejsce w roku 1933. Pierwsze utwory, zwłaszcza zawarte w zbiorze Powrót Andersena z roku 1937 były podobne do poezji Skamandrytów. W roku 1937 Twardowski rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim, przerwane ze względu na napaść III Rzeszy na Polskę we wrześniu roku 1939. Podczas okupacji kształcił się na tajnym kursie warszawskiego Seminarium Duchownego. Angażował się w pracę konspiracyjną, a po 1 sierpnia 1944 przyłączył się do oddziałów Armii Krajowej walczących w Powstaniu Warszawskim. W roku 1947 ukończył przerwane w r. 1939 studia filologiczne oraz seminarium kapłańskie. Święcenia przyjął w roku 1948; pierwszym miejscem posługi była wiejska parafia w Żbikowie na Mazowszu, od roku 1953 Twardowski znów przebywał w Warszawie. Sześć lat później został rektorem kościoła Sióstr Wizytek. Uznanie jako poeta Jan Twardowski zyskiwał stosunkowo wolno, najpierw w kręgu czytelników „Tygodnika Powszechnego” (wiersze ukazywały się w l. 1946-1952 oraz od r. 1957) oraz wśród literatów i pisarzy związanych blisko z Kościołem ( wydany przy wsparciu Jerzego Zawieyskiego zbiór Wiersze z r. 1959). Z czasem liryka autora Zeszytu w kratkę stawała się popularna i ceniona nie tylko w szerokich kręgach czytelniczych, lecz i wśród krytyków o różnych światopoglądach. Na przełomie XX i XXI wieku Jan Twardowski należał do najwyżej cenionych i najchętniej czytanych polskich poetów. Począwszy od tomików Znaki ufności z r. 1970, Poezji wybranych wydanych w r. 1979 oraz Niebieskich okularów (1980), ukazują się kolejne wznowienia i wybory, np. Nie przyszedłem pana nawracać. Wiersze 1945-1985, które w latach 1989-1998 doczekało się aż jedenastu wydań. W roku 1990 wyszedł zbiór Sumienie ruszyło i nowe wiersze, trzy lata później Wiersze, następnie Spieszmy się kochać ludzi (1994, kolejne wydanie 1999), Trzeba iść dalej czyli spacer biedronki. Wiersze wszystkie 1981-1993, wydane w r. 1994 oraz Miłość za Bóg zapłać (również 1994) i Jak tęcza, co sobą nie zajmuje miejsca z r. 1997. Ksiądz Jan Twardowski otrzymał liczne nagrody: ministra kultury i sztuki za twórczość literacką (1997), Nagrodę imienia Brata Alberta (1978), polskiego Pen Clubu im. Roberta Gravesa, przyznaną w r. 1980, Nagrodę im. Mikołaja Sępa-Szarzyńskiego (1983). Ponadto, w r. 1995 Twardowskiemu przyznano Nagrodę im. Franciszka Karpińskiego, zaś rok później im. Władysława Reymonta i ks. Jana Pasierba. W roku 1999 został doktorem honoris causa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego a także otrzymał przyznawaną przez Stowarzyszenie Wydawców Katolickich Nagrodę Złotego Feniksa. Wiersze religijne Twardowskiego dystansują się od typowych, zastanych konwencji poezji dewocyjnej oraz od racjonalistycznych spekulacji teologicznych. Liryka przybiera zwykle formę osobistego wyznania, rozmowy oraz modlitwy (por. dzieła św. Augustyna). Twórczość staje się przekazem wiary, które wyrasta z doświadczeń gromadzonych przez Pisarza w związku z posługą kapłańską, nie tylko na ambonie i w konfesjonale. Z katechizacją wiążą się często wznawiane „rozmowy z dziećmi i nie tylko z dziećmi”, poruszające kwestie modlitwy i wiary ( Zeszyt w kratkę z r. 1973, Patyki i patyczki (1987), Najnowszy zeszyt w kratkę z r. 1997). Poszczególne liryki wyrażają postawę ufną i otwartą (perspektywa dziecka, franciszkanizm), są przy tym wyczulone na specyfikę mentalności człowieka współczesnego, racjonalnego w modernistycznym sensie, na pozór konsekwentnie rozmijającego się z wiarą i wszelką ortodoksją, lecz w głębi serca, instynktownie odczuwającego jej głód (człowiek z natury otwarty na Boga – capax Dei). Zwraca uwagę solidarność z cierpieniem i ułomnością połączona z fascynacją pełnią i różnorodnością życia, stworzonego przez Boga – źródło doskonałego piękna. Charakterystyczne dla utworów Jana Twardowskiego jest łączenie liryzmu z tonacją żartobliwą i autoironiczną, konkret obrazowy (np. świat fauny i flory) oraz kolokwializmy. Towarzyszy temu refleksja etyczna i filozoficzna, ujmowana w zwięzłe formuły, nasuwające na myśl aforystykę i apoftegmaty. Twórczość autora Niebieskich okularów nie jest związana z żadnym współczesnym nurtem poetyckim. Dają się dostrzec podobieństwa do mistyki dawnej Hiszpanii (np. Jan od Krzyża) oraz polskiego baroku ( Morsztyn, Józef Baka, M. Sęp-Szarzyński). Oprócz wierszy ukazały się również Homilie na niedziele i święta („Miesięcznik Archidiecezji Gnieźnieńskiej”, 1-12/ 1996), komentarze do Ewangelii Wszędy pełno Ciebie z r. 1991, zbiory anegdot Niecodziennik oraz Niecodziennik wtóry (odpowiednio 1991 i 1995) a także poświęcone pisarzom wspomnienia Rozmowy pod modrzewiem r. 1999, opracowane przez ks. Waldemara Wojdeckiego. Liryka Jana Twardowskiego doczekała się przekładów na kilkanaście języków, osobne wybory ukazały się w Niemczech. Ksiądz Jan Twardowski: najwyższa mądrość – czuć się dzieckiem Boga Przed wojną Jan Jakub Twardowski przyszedł na świat 1 czerwca roku 1915 w Warszawie, przy ulicy Koszykowej 20 (kamienica przetrwała wojnę, chociaż po roku 1945 z fasady skuto neorenesansowe ozdoby. 20 lipca tego samego roku, zatem aż trzy tygodnie od dnia narodzin, chłopczyk przyjął chrzest w kościele św. Aleksandra na Placu Trzech Krzyży. Ojciec, Jan Twardowski (1881-1945), całe życie był związany z koleją. Po zakończeniu I wojny światowej pracował jako zawiadowca zakładów parowozowych Warszawa Główna, w roku 1932 awansował na stanowisko kierownika Działu Napraw Wagonów Osobowych w warsztatach kolejowych w Pruszkowie – Żbikowie. W roku 1936 został radcą w Ministerstwie Komunikacji. Był bardzo oddany rodzinie, wręcz zakochany w swych dzieciach. Miał jednak i specyficzne nawyki. Syn wspominał, że gdy po powrocie z pracy Jan senior musiał długo czekać na posiłek, miał w zwyczaju bębnić dłońmi w blat stołu. Nie wolno było w jego obecności sprzątać i gotować a nawet cerować i szyć (M. Grzebałkowska, Ksiądz Paradoks…, s. 38-39). Chętnie zabierał dzieci na ukochane Powązki, odwiedzając groby rodziny i znajomych; powtarzał, że cmentarz uczy kontaktów z dawnymi ludźmi (…) pamiętał o wszystkich rocznicach (ibidem). W piątki zabierał rodzinę do Filharmonii, a w niedzielę do Wilanowa, Łazienek lub do Zamku Królewskiego. Chodził z dziećmi na wystawy malarstwa w Zachęcie. Pobożny ojciec i mąż, służył do mszy niemal do końca życia, w sierpniu 1941 roku, gdy jedna z jego córek, Lucyna, wychodziła za mąż za Czesława Knychowieckiego (ibidem). Matka Pisarza, Aniela z Konderskich (1890-1971), była absolwentką znanej w Warszawie pensji dla panien należącej do powieściopisarki i patriotki Jadwigi Teresy Papi. W niewielkich klasach dziewczęta uczyły się trochę historii, geografii i literatury rosyjskiej. Nie korzystały z podręczników, lecz prowadziły notatki opracowywane z nauczycielami [taką tendencje można chyba dostrzec wśród pilnych uczennic i dziś – Oprócz matematyki, malarstwa i biologii, mocno okrojonej z powodu skromności panien, [uczyły się] haftu, kroju i szycia, [zatem zajęć właściwych szacownym żonom i matkom – (M. Grzebałkowska, Ksiądz…, s. 35). Aniela wyszła za mąż w wieku 20 lat, nie pracowała zarobkowo, całą energię poświęcając czwórce dzieci i prowadzeniu domu. Po latach syn pisał, że ręce matki były dobre jak szafirek po deszczu / jak czajki towarzyskie, to właśnie one przyniosły go na świat/ kołysały/ ustawiły na podłodze/ sadzały na stołku (…). Czy matka przyszłego kapłana myślała o studiach? Co prawda sześć klas pensji dawało wykształcenie analogiczne do gimnazjalnego, jednak nie pozwalało na zdawanie tzw. męskiej matury, koniecznej do zapisania się na uczelnię. Wiemy, że studiowali bracia: jeden z nich został prawnikiem, drugi kierował bankiem (ibidem). Przyszły poeta miał dwie starsze siostry: urodzoną w roku 1911 Halinę i Lucynę (ur. 1912) oraz jedną młodszą, urodzoną w roku 1920 Marię. Jego rodzinę można określić jako przedstawicieli pobożnej inteligencji, żyjących w myśl zasad moralności katolickiej, niezwiązanej bliżej z żadną partią polityczną, sympatyzującą z piłsudczykami. Po wybuchu pierwszej wojny światowej, wobec postępów armii niemieckiej, rosyjska administracja kolei zdecydowała o przymusowej ewakuacji rodzin kolejarzy, zatem i rodziny Twardowskich, ze stolicy Królestwa Kongresowego w głąb Imperium. Do Polski udało się powrócić dopiero po trzech latach, 13 lipca 1918 roku, zatem już po pokoju brzeskim i wybuchu rewolucji październikowej. Twardowscy przeżyli we względnym spokoju nie tylko wojnę z Rosją bolszewicką, lecz również obronę Warszawy w roku 1939, okupację i hekatombę Powstania. W roku 1922 Jan Jakub zaczął uczęszczać do szkoły podstawowej, zaś w roku 1927 został uczniem klasy matematyczno-przyrodniczej II Państwowego Gimnazjum Męskiego im. Tadeusza Czackiego. Była to jedna z najstarszych szkół w stolicy, powstała w roku 1876 jako sześcioklasowa szkoła realna, utworzona przez Urząd Starszych Zgromadzenia Kupców Miasta Warszawy. W roku 1910 zaczęła w niej działać pierwsza w naszym kraju drużyna harcerska imienia Szymona Konarskiego. Szkołę upaństwowiono już w roku 1918. Siedziba Gimnazjum znajdowała się przy ul. Kapucyńskiej 21 (szkoła realna mieściła się przy Złotej, następnie Składowej). W okresie okupacji prowadzono tajne nauczanie. Dyrektorem szkoły w l. 1927-1950 był pochodzący z Kresów Wschodnich Eugeniusz Sopoćko. Być może pewien wpływ na wybór szkoły miało czesne, kilkakrotnie niższe niż w szkołach prywatnych. Od roku 1933 do 1935 Jan junior należał do grona kolegów redagujących wspólnie pismo młodzieży gimnazjalnej „Kuźnia Młodych”. Pełnił obowiązki redaktora działu literackiego. Właśnie na łamach „Kuźni” debiutował jako poeta i prozaik. Duże znaczenie miał prowadzony przezeń „Poradnik Literacki”, w którym recenzował i pouczał, często bardzo lapidarnie i nieco ironiczne, lecz szczerze i z humorem, młodych adeptów pióra, nadsyłających swe juwenilia do oceny i ewentualnej publikacji (zob. cytaty: M. Grzebałkowska, Ksiądz…, s. 66-68). W piśmie uczniów Gimnazjum Czackiego ukazywały się ponadto jego recenzje i wywiady. W roku 1935 nakładem „Kuźni Młodych” wydano Antologię współczesnej poezji szkolnej, w której znalazły się trzy poezje autorstwa przyszłego kapłana. W szkole Jan Twardowski poznał wielu uzdolnionych kolegów, Kazimierza Brandysa i Tadeusza Różewicza oraz pisarza, tłumacza i wydawcę Pawła Hertza a także teoretyka i krytyka teatru, znawcę Szekspira Jana Kotta. Egzamin dojrzałości zdał w roku 1936, zatem w wieku 21 lat. Niewiele potem ukazał się pierwszy zbiór wierszy: nawiązujący do poetyki Skamandrytów Powrót Andersena (1937, nakładem warszawskiej Księgarni F. Hoesicka). Niebawem rozpoczęły się też studia polonistyczne na stołecznym uniwersytecie. Mimo uzyskania absolutorium (zdania wszystkich egzaminów wymaganych programem studiów) Twardowski nie zdążył ukończyć studiów przed wybuchem wojny. Sprawa musiała poczekać aż do obrony magisterium w roku 1947. Warto zaznaczyć, że w roku 1938 poznał Janusza Korczaka. Gościł w zakładzie opiekuńczym na Krochmalnej, dyskutując o pedagogice i literaturze dla najmłodszych. Po latach Twardowski wspominał, że dzięki żydowskiemu wychowawcy nauczył się, że wszystko trzeba dzieciom opowiadać ze szczegółami, nazywać świat po imieniu, nie ogólnikami. Zauważał też, że właśnie dlatego konsekwentnie wprowadza do swych utworów rozmaite szczegóły, które studiował [w latach gimnazjum] w biologii, w botanice. Tamto spotkanie [z Korczakiem w r. 1938] było niezwykłe. (Autobiografia, t. I, s. 107 za: Drozdowski, Ksiądz…, s. 23). Czas nauki, walki i pracy W czasie okupacji niemieckiej zaginął cały, bardzo mały - ledwie 40 egzemplarzy - nakład Powrotu Andersena. Jak pisze Małgorzata Olszewska, Jan Twardowski nie należał formalnie do Armii Krajowej, jednakże z pewnością angażował się chętnie w działalność konspiracyjną. Nie budzi też wątpliwości, iż walczył właśnie u boku żołnierzy AK w Powstaniu, na Woli (por. wiersze Piosenka i Matka boska Powstańcza). Wojna i barbarzyństwo III Rzeszy ( zniszczenie domu rodzinnego Pisarza) przyczyniły się w znacznym stopniu do podjęcia decyzji o kapłaństwie. Odkrycie powołania miało miejsce w roku 1943, postanowienie okrzepło w związku z przeżyciami z roku 1944. Po latach Jan Twardowski wspominał, że przed 1939 rokiem Kościół wydawał się ciasny. Raziła go nietolerancja względem niektórych mniejszości narodowych (chodzi zapewne przede wszystkim o Żydów, żydowskie pochodzenie miało wielu nauczycieli i kolegów Pisarza). Podkreślał, że w czasie okupacji (…) spotykał się z księżmi przerażonymi losem Żydów, którzy chcieli im pomagać [widać tu istotową różnicę między uprzedzeniami i antyjudaizmem chrześcijan (nie będącym w żadnym razie składnikiem nauczania Kościoła) a wyrosłym z darwinizmu i eugeniki rasistowskim antysemityzmem narodowego socjalizmu Hitlera Wojna sprawiła, że Twardowski zbliżył się do Kościoła, czuł się cały czas tak, jakby stał w obliczu śmierci. (…) Myśl o śmierci rozbudziła [go] duchowo, a równocześnie oddaliła chęć zakładania domu. (Autobiografia, t. I, s. 175 za: Drozdowski, Ksiądz…, s. 24). Po kapitulacji Powstania Warszawskiego 2 października 1944 roku rodzina Twardowskich trafiła do obozu przejściowego w Pruszkowie (Dulag 121). Janowi udało się uciec z pociągu wiozącego Polaków na roboty albo do obozów koncentracyjnych. Było to pod Częstochową. Stamtąd przyszły kleryk przedostał się na Kielecczyznę, by w sierpniu roku 1945 ostatecznie powrócić do swego miasta. Okazało się, że z kamienicy, w której spędził lata młodości zostały ruiny. Rodzice zamieszkali w Katowicach. Jeszcze w marcu roku 1945, zatem przed zakończeniem wojny (trwały walki w Niemczech, oblężenie Berlina), Jan Twardowski rozpoczął naukę w warszawskim Seminarium Duchownym, działającym aż do odbudowania w sierpniu 1945 roku jego siedziby w podwarszawskim Czubinie. Kształcił się tam z przerwami przez trzy lata, by 4 lipca roku 1948 przyjąć święcenia kapłańskie. Równolegle zdobył tytuł zawodowy magistra filologii polskiej; praca magisterska dotyczyła Godziny myśli. Tuż po zakończeniu formacji seminaryjnej przybył do parafii w położonym pod Pruszkowem Żbikowie (obecnie dzielnica Pruszkowa, do roku 1916 samodzielna wieś). Posługiwał tam jako wikary przez trzy lata, zajmując się nauką religii dzieci upośledzonych w tamtejszej Państwowej Szkole Specjalnej oraz w Państwowym Domu Dziecka w pobliskiej wsi Koszajec. Poetyckim upamiętnieniem tych lat były elegijne utwory Do moich uczniów oraz Pożegnanie wiejskiej parafii. Pod koniec roku 1945 powrócił do publikowania poezji, które ukazywały się w „Tygodniku Powszechnym”. Właśnie ludzie związani z tym pismem i wydawnictwem Znak, mimo utrudnień tworzonych przez PZPR i cenzurę, zabiegali przez cały okres PRL o wydawanie utworów Jana Twardowskiego w formie samodzielnych tomików. Szczególną rolę odgrywała redaktor Józefa Hennelowa. Poeta współpracował również z „Więzią”, „Odrą” oraz „Przeglądem Katolickim”. W roku 1952 rozpoczęła się posługa w Warszawie: najpierw w położonym na Żoliborzu kościele św. Stanisława Kostki, potem w parafii Matki Boskiej Nieustającej Pomocy na Saskiej Kępie oraz przy parafii Wszystkich Świętych przy Placu Grzybowskim. Rok 1959 przyniósł pierwszy po ponad dwóch dekadach zbiór Wiersze, określany często mianem „powtórnego debiutu”. Tomik ukazał się w skromnej formie, w jednym „składanym” wydaniu z Niepowrotnymi godzinami księdza Pawła Heitnscha. Przy zakonnym kościele W roku 1959 ksiądz Twardowski został rektorem należącej do Sióstr Wizytek warszawskiej świątyni pod wezwaniem św. Józefa, Oblubieńca Niepokalanej Bogurodzicy Maryi, gdzie posługiwał aż do śmierci. Właśnie w tym późnobarokowym, wzniesionym w czasach saskich (l. 1727-1761) kościele wygłaszał kazania dla najmłodszych. Pracował jako katecheta dzieci i młodzieży oraz duszpasterz środowisk twórczych. Dzieciom zadedykował swe późniejsze zbiory, w tym Zeszyt w kratkę, Rozmowy z dziećmi i nie tylko z dziećmi (1973) i Patyki i patyczki (1987). Również kazania dla dorosłych szybko stały się bardzo popularne, zaś przyklasztorne mieszkanie Księdza odwiedzali liczni goście, nie tylko ci szukający porady duchowej. Warto wspomnieć, że Wizytki czyli siostry Zakonu Nawiedzenia (łac. visitatio) Najświętszej Maryi Panny rozpoczęły działalność w naszym kraju jeszcze za panowania ostatniego Wazy. W roku 1654 sprowadziła je z Francji królowa Ludwika Maria Gonzaga. Kościół św. Józefa przetrwał bez zniszczeń kolejne wojny i powstania a nawet planowe niszczenie Warszawy w r. 1944. Sąsiadem Księdza – Poety a zarazem dobrym przyjacielem był ksiądz Bronisław Bozowski, w roku 1940 kapelan wojsk polskich we Francji, następnie dywizji pancernej generała Stanisława Maczka. Co ciekawe, był spokrewniony z Marią Curie-Skłodowską, korespondował z jej córką Ewą. Jan Twardowski wspominał w swej autobiografii, iż ksiądz Bozowski mówił o pojednaniu chrześcijan, o heretykach jako o braciach odłączonych [zatem bez sugerowania, że dopuszczają się przestępstwa herezji w sensie prawa kanonicznego – Nie czekał, aż ludzie przyjdą do kościoła; sam często do nich wychodził, pomagał (…) (zob. Autobiografia. Myśli nie tylko o sobie, oprac. A. Iwanowska, Kraków 2007, t. II, s. 14-15 za: Drozdowski, Ksiądz…, s. 15-16). Gorliwy, żyjący radami ewangelicznymi kapłan zmarł nieoczekiwanie 14 listopada 1987 roku. Przyjaciele uczcili go wmurowaną w ścianę kościoła Sióstr Wizytek tablicą z krótkim, optymistycznym wierszem: Księże Bozowski, patronie przyjaźni/ z nosem swym i uśmiechem skryłeś się w niebie/ ktoś puka, długo dzwoni/ znów pyta o Ciebie. O głębokiej wiedzy i zainteresowaniach Jana Twardowskiego świadczy to, że przez wiele lat był również wychowawcą i wykładowcą w warszawskim seminarium metropolitalnym, przyczyniając się tym samym do odbudowy szeregów wyniszczonego wojną i prześladowaniami okupantów duchowieństwa polskiego. Jeszcze w roku 1956, na Zjeździe Pisarzy w Częstochowie spotkał Karola Wojtyłę, było to już po uwolnieniu prymasa Wyszyńskiego. Przyszły papież wyznaczył Poetę na przewodniczącego zjazdu polonistów wykładających klerykom literaturę. Warto dodać, że Ojciec Święty pamiętał o przygotowaniu podziękowań za kolejne tomiki. W jednym z nich pisał, że burzliwe były lata, w których przyszło żyć naszemu pokoleniu. Opatrzność Boża pozwoliła jednak doświadczyć nam, że nawet przez najciemniejsze chmury przeziera słońce, a z końcem burzy lepiej widzi się piękno nieba. (…). Dzięki Bogu za łaskę tych lat i tej młodości. (…) Niech Duch Święty przynosi Księdzu wiele natchnień do głoszenia Ewangelii gorącym sercem i poetyckim słowem (cyt. za: Drozdowski, Ksiądz.., s. 17). Jako rektor kościoła klasztornego, Ksiądz Twardowski patronował spotkaniom absolwentów założonego przez Tadeusza Czackiego Liceum Krzemienieckiego (z czasem głownie ich potomkom). Odbywały się one przy pomniku Czackiego, wykonanym w roku 1855 w Rzymie przez Oskara Sosnowskiego ( Drozdowski, Ksiądz…, s. 20). Złota jesień i srebrna zima Profesor Marek Drozdowski wspomina, że w Wielkim Poście roku 1990 wraz z liczącą wtedy 10 lat wnuczką Kasią odwiedził Księdza Twardowskiego w jego kościele rektoralnym przy Krakowskim Przedmieściu 34. Pisarz – duszpasterz, ubrany w stary, poplamiony i zniszczony surdut, przyjął gości bardzo uprzejmie. Rozmowa dotyczyła historii kościoła [Wizytek], uważanego przez historyków sztuki i architektów za najpiękniejszy kościół współczesnej Warszawy. (…) Ksiądz Twardowski poinformował nas [zapewne ze względu na swój podeszły wiek, którego osiągnięciu towarzyszy zwykle przejście na emeryturę – że pełni funkcję rektora. Kościół nie jest parafią [zatem] nie obowiązują w nim normy wiekowe księży. (…) Mówił, że zaszczytne obowiązki [rektorskie] przejął po księdzu Janie Ziei (…) ( Drozdowski, s. 14-15). Ksiądz Zieja był postacią zasłużoną, kapłanem charyzmatycznym i niezłomnym. W latach 1943-45 kapelan Szarych Szeregów, w roku 1976 współzakładał KOR. W czasach hitleryzmu pomagał też Żydom. Zdaniem Jana Twardowskiego przypominał Piotra Skargę, mówił z ambony w szlachetny sposób, jakby przeniesiony z czasów minionych, sprzed roku 1939 a może i 1914. Jego kazania (…) podejmowały tematy najważniejsze [a zarazem] najtrudniejsze. Duch radykalizmu ewangelicznego [zatem istota wiary katolickiej – i niezwykły szacunek dla praw Bożych nadawały kazaniom [księdza Ziei] szczególną tonację. Był rzecznikiem przebaczenia i pojednania między narodami i między wyznawcami różnych religii (Autobiografia…, t. II, s. 31-32 za: Drozdowski, s. 15). Przez wiele lat autor Niebieskich okularów przyjaźnił się z Janem Śpiewakiem i jego żoną, Anną Kamieńską, która pisała o nim w wydanym w roku 1982 Notatniku 1965-1972 oraz opublikowanym pięć lat później Notatniku 1973-1979. Wiele utworów związanych z postacią Twardowskiego lub inspirowanych jego twórczością znalazło się też w zbiorze Kamieńskiej Dwie ciemności (1984). Co ciekawe, przyjaźń zrodziła się w związku z Józefem Czechowiczem – jednym z ulubionych pisarzy Księdza. To właśnie Jan Śpiewak wraz z Sewerynem Pollakiem wydali wybór wierszy tego awangardowego poety. Można powiedzieć, że w zgodnym i szczęśliwym małżeństwie Jan Twardowski znalazł swego rodzaju kopię własnego domu rodzinnego. Dostrzegał też cierpienie Anny Kamieńskiej, wiernie towarzyszącej śmiertelnie choremu mężowi. Zaprzyjaźnił się z nią po odwiedzeniu Watykanu i przystąpieniu przez nią do sakramentu pokuty. Właśnie jej poświęcił słynny wiersz Spieszmy się. Kierując się doktryną Kościoła i przykładem świętych kapłanów (często tworzących poezję religijną i teksty liturgiczne), za najważniejsze w swym życiu Ksiądz Twardowski uważał powołanie i obowiązki wynikające z sakramentu święceń, a zatem sprawowanie sakramentów, modlitwę i głoszenie Ewangelii. Dopomagało w tym doskonałe pióro i łatwość prowadzenia rozmowy nawet na najbardziej wymagające tematy teologiczne, filozoficzne i historyczne (np. z prof. Anną Świderkówną). Często odwiedzał go prymas Stefan Wyszyński (doktor prawa kanonicznego), wiersze doceniał nieraz goszczący u Sióstr kardynał Glemp (doctor utriusque iuris, przed zastaniem biskupem wykładowca prawa rzymskiego). Właśnie on wyraził zgodę, by na prośbę komitetów rodzicielskich szkoły mogły otrzymywać imię Jana Twardowskiego ( Drozdowski, Ksiądz…, s. 19). Autor Nie przyszedłem pana nawracać starał się realizować wskazania pastoralne i ekumeniczne II Soboru Watykańskiego; chętnie rozmawiał z niewierzącym i agnostykami, którym poświęcił wiersz Pan Jezus niewierzących. Warto pamiętać, że rejestracja Pisarza jako tajnego współpracownika SB była inicjatywą oficera prowadzącego, który chciał wykazać się sukcesami w pracy operacyjnej. W rzeczywistości funkcjonariusz nie uzyskiwał od Kapłana (który zdawał sobie sprawę z prób manipulacji) żadnych ważnych wiadomości, tym bardziej donosów, trudno zatem mówić o jakiejkolwiek realnej współpracy (zob. szerzej np. M. Grzebałkowska, Ksiądz…, s. 261-280). W listopadzie roku 1993 Ksiądz Twardowski przeszedł pierwszy atak serca. Kolejny zawał miał miejsce na początku roku 2005. Pisarz znalazł się na oddziale kardiologii szpitala klinicznego przy ulicy Stefana Banacha. Jego uczeń, ksiądz Roman Trzciński, który leczył się tam w tym samym czasie wspominał: dowiedziałem się, że jest ksiądz Jan, więc poszedłem. Był podłączony do rurek. (…) Pamiętam, że cała nasza rozmowa była poezją. [Twardowski] nie mówił wierszem, ale chodzi o rytm. rodzaj skojarzeń, układ zdań. Rozmawialiśmy o Żbikowie (…), o początkach [kapłaństwa] księdza Twardowskiego. To była moja ostatnia z nim rozmowa (M. Grzebałkowska, Ksiądz.., s. 9). W czerwcu roku 2005 zdołał wziąć udział w obchodach swych urodzin. Dziennikarze pytali czy cieszy się z tej okazji, on zaś z przekorą i humorem odpowiadał: nie, ale będę udawał. W sutannie prałata papieskiego, w birecie z amarantowym pomponem siedział dostojnie na wózku inwalidzkim, przyjmując znajomych, przyjaciół, czytelników i wiernych. Odprawiono uroczystą mszę świętą, ze szkól noszących jego imię przybyły poczty sztandarowe. Ksiądz Jan stwierdził, że to była próba generalna przed moim pogrzebem. Czy udała się? (M. Grzebałkowska, 29 listopada 2005 roku Ksiądz Twardowski po raz ostatni celebrował liturgię w swym mieszkaniu. Następnego dnia znalazł się w klinice. Opuścił ją na krótko, szybko musiał wracać na oddział kardiologiczny. Jeden z opiekunów, brat Marian, zajmował się chorym wraz z bonifratrami. Do szpitalnego łóżka pielgrzymowali krewni i przyjaciele, z szopką i nalewką przyjechała z Krakowa Anna Dymna (ibidem, s. 10). Nie brakowało proszących o autograf czytelników oraz wydawców, starających się o ostatnią zgodę na druk, przychodzili pacjenci z sąsiednich oddziałów. O trzeciej po południu odmawiano wraz z Poetą koronkę do Miłosierdzia Bożego. Przyjaciele zorganizowali „szpitalny kabaret” ze śpiewaczką operową Barbarą Stefańską, grającą główne role i przebranym za pielęgniarkę ratownikiem medycznym Arturem Zającem. Śpiewali np. Głęboką studzienkę i Wielka sława to żart (ibidem). Krystyna Gucewicz wspominała: były momenty gdy Robaczek wyraźnie odchodził. A potem (…) jego stan się polepszał. Jedna z krewnych mówiła, że wiekowy duchowny miewał problemy z pamięcią: gubił się czasem. Brał mnie za moją mamę, choć mojego ojca zawsze pamiętał (ibidem). W nocy z 17 na 18 stycznia przy łóżku czuwał brat Marian. Zgodnie z jego relacją, pół godziny po północy Kapłan zaczął modlić się, tak jak w liturgii wymieniał nazwiska osób, które poznał w swym długim życiu. Po jakimś czasie powtarzał tylko słowa „Jezu, ufam Tobie”, dodając niekiedy „wiem, że umieram”. O czwartej rano brat Marian zaalarmował lekarza. Po reanimacji Ksiądz odzyskał przytomność, poprosił o wodę i polecił, by brat wziął zeszyt i zapisywał każde jego słowo. Uczynił go tym samym jednym depozytariuszem tego, co powie. Aż do wpół do dziesiątej rano dyktował swój ostatni wiersz, zdołał jeszcze przepisać go na kartkę papieru. Słabnąca ręką sprawiła, że litery są niewyraźne i osuwają się w dół (zob. zdjęcie w książce M. Grzebałkowskiej na s. 12-13). Po południu ksiądz Aleksander Seniuk, posługujący w kościele Wizytek, rozpoczął udzielanie Sakramentu Chorych. Po godzinie trzeciej ksiądz Seniuk zaczął odprawiać mszę świętą, ołtarzem było ciało chorego, który ubrany w stułę powtarzał modlitwy celebransa, następnie przyjął Wiatyk (ibidem, s. 14). Jan Twardowski zmarł 18 stycznia 2006 roku o godz. w szpitalu klinicznym przy ul. Banacha. Lekarz odłączył aparaturę podtrzymującą funkcje życiowe o godz. Pogrzeb odbył się 3 lutego w Bazylice Świętego Krzyża. Kapłan spoczął w krypcie Świątyni Opatrzności Bożej (wtedy jeszcze nieukończonej), w Panteonie Wielkich Polaków. Co prawda sprzeciwiał się takiemu zaszczytowi, gdyż chciał być pochowany obok matki i ojca na Powązkach Wojskowych, jednak w testamencie - bacząc na kapłański ślub posłuszeństwa - ostateczną decyzję pozostawił zwierzchnikom. O pochówku w miejscu dla zasłużonych zdecydował osobiście prymas Polski, kardynał Józef Glemp. W kościele Sióstr Wizytek znajduje się charakterystyczne epitafium w formie prostego, kamiennego klęcznika z wyrytym ostatnim wierszem, powstałym na szpitalnym łóżku. Inskrypcji towarzyszy mała biedronka. Monumentum aere perennius Pośmiertnie Jan Twardowski otrzymał Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski (2006). Jeszcze za życia uhonorowano go medalem Polonia Mater Nostra Est i orderem Ecce Homo (oba w r. 1999), a kilka lat wcześniej Orderem Uśmiechu (1996). Oprócz nagród wspomnianych w pierwszej części naszego tekstu, Poeta został laureatem Nagrody Ikara oraz Dziecięcej Nagrody „Serca” (obie w r. 2000), przyznawanej przez Fundację „Dzieło Nowego Tysiąclecia” Nagrody Totus (2001) oraz Nagrody Miasta Stołecznego Warszawy, przyznanej mu w r. 2005. Oprócz tego, otrzymał honorowe obywatelstwo Tarnowskich Gór (2003). 1 czerwca 2010 NBP wyemitował monety upamiętniające rocznicę urodzin Poety (2 złote ze stopu Nordic Gold, stempel zwykły oraz srebrne 10 złotych, stempel lustrzany). W roku 2011 rada miejska Warszawy nazwała imieniem księdza Twardowskiego skwer u zbiegu Krakowskiego Przedmieścia i ulicy Karowej. Dwa lata później, 13 października 2013 na tymże skwerze odsłonięto pomnik Pisarza, mający formę rzeźby plenerowej z brązu, stworzonej przez Wojciecha Wincentego Gryniewicza. W czerwcu 2015 roku na terenie kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy przy ul. Alfreda Nobla, odsłonięto głaz upamiętniający Jana Twardowskiego, który posługiwał w tamtejszej parafii jako wikariusz w l. 1957-1958. Również w roku 2015 na fasadzie kamienicy przy ul Koszykowej 20 – miejscu narodzin Pisarza – odsłonięto tablicę pamiątkową. Oprócz tego, jego imię otrzymują coraz to nowe szkoły podstawowe, licea i ośrodki szkolno-wychowawcze. Warto dodać, że zgodę Księdza na nadanie jego imienia uzyskała jako pierwsza Szkoła Podstawowa Nr 2 w Białymstoku. Było to w roku 1993. Wcześniej pojawiały się podobne prośby, jednak zainteresowany konsekwentnie sprzeciwiał się, twierdząc, że patronem można zostać dopiero, gdy zakończy się ziemski etap życia (zob. informacje i wiersze uczniów, Dzieci-Księdzu Janowi, Worek Pytań, Pilne Pytania Księdzu Janowi do Zadania na stronie szkoły: (dostęp: Parę słów o twórczości Jana Twardowskiego Małgorzata Olszewska pisze, że autor Niebieskich okularów dał naszej poezji „nowy język wiary”, tworząc alternatywę dla hermetycznego, racjonalistycznego poznania za pomocą ściśle definiowanych pojęć i rozróżnień. Mamy zatem do czynienia z wiarą autentycznie radosną, wiarą św. Franciszka, której fundamentem jest ubóstwo ewangeliczne, upodobnienie się, w myśl słów Chrystusa, do małego dziecka, zawierzającego Stwórcy jak Ojcu, którego darzy pełnym zaufaniem. W liryce Jana Twardowskiego znakiem Boga – Stworzyciela, Twórcy Piękności, jest całe stworzenie, cała natura: zarówno człowiek, jak i otaczający go świat. Nie trudno dostrzec tu oparcie się na katolickiej nauce o Wcieleniu Syna Bożego i początkowych wersach Księgi Rodzaju, która wyraźnie podkreśla, że wszystko, co Bóg stwarzał było „bardzo dobre”. Zgodnie z Ewangeliami i naukami Apostołów, podstawową wartością – cnotą teologalną jest miłość – caritas, zatem miłość Trójcy do ludzi oraz naśladująca postępowanie Chrystusa miłość człowieka do każdego bliźniego i do swego Stwórcy i Zbawiciela. Pozornym paradoksem jest duże znaczenie radosnej zgody na cierpnie i samotność, również mieszczące się w boskim planie stworzenia i zbawienia, w opatrznościowej teodycei, której centralnym zdarzeniem jest tajemnica Krzyża i Zmartwychwstania – Pascha Kościoła (święty Franciszek otrzymał też stygmaty). Tak jak mistrzowie życia duchowego, Jan Twardowski przypomina, że przyjęcie cierpienia pozwala na otwarcie się na działanie łaski, na Boga, zatem stanie się „przezroczystym” (śmierć dla świata w sensie św. Pawła). Wzorem takiego przebóstwienia jest przede wszystkim stale i mocno obecna w poezji autora Nie przyszedłem pana nawracać Matka Boża, a implicite również Jej mąż, przybrany ojciec Jezusa, św. Józef. Małgorzata Olszewska zauważa też, że wiersze Jana Twardowskiego przedstawiają złożone problemy, dotyczące wiary i filozofii pojętej jako ars vivendi w sposób prosty, ale nie upraszczający, a tym bardziej redukujący. Dzięki temu stają się swoistą propedeutyką, wstępem do dalszych lektur i refleksji, dostępnym dla mniej wykształconych i wyrobionych czytelników, np. ludzi młodych lub dalekich od Kościoła i katechizmu. W związku z tym, język poszczególnych liryków jest bardzo podobny do polszczyzny codziennej, wiele w nim potocznych wyrażeń. Można powiedzieć, że czytelnicy są zainteresowani twórczością Twardowskiego, gdyż jest humanistyczna, mówi o sprawach bliskich, zasadniczych dla każdego: o wierze, cierpieniu i bólu, tęsknocie i miłości. Opowiada również o cudzie stworzenia świata przez kochającego Boga, który zbawia przez Syna, jest zatem Bogiem bliskim, Emanuelem wśród zwierząt i pasterzy z Betlejem. Warto wspomnieć, że miłości do roślin i ptaków nauczył Twardowskiego jeszcze w gimnazjum przyrodnik Władysław Kociejowski, były inspektor Warszawskiego Ogrodu Botanicznego ( Drozdowski, Ksiądz…, s. 22, por. np. wiersz O moich zielnikach, zwłaszcza w zestawieniu z Panem od Przyrody Zbigniewa Herberta). Pewnym minusem popularności jest pojawiający się tu i ówdzie zniekształcony wizerunek Pisarza jako "sympatycznego" (zatem zapewne odrealnionego albo zdziecinniałego), nieco naiwnego, żyjącego za klasztornym murem „uśmiechniętego księdza”, który jest przede wszystkim ulubieńcem dzieci (może też nauczycielek i katechetek) oraz patronem szkół podstawowych. Marginalizacji ulega pomijany i mniej czy bardziej świadomie „zapominany” element bólu (kto chce iść za Mną, niech bierze krzyż swój…), niepewności i wahań w wierze (Panie, przymnóż nam wiary!) oraz refleksji nad własną grzesznością i niegodnością (Panie, nie jestem godzien abyś przyszedł do mnie…). Nie można zapominać, iż autor Patyków i patyczków w okresie studiów filologicznych słuchał wykładów profesorów tej miary co Wacław Borowy, Julian Krzyżanowski i Witold Doroszewski. Był również członkiem Koła Naukowego im. Stefana Żeromskiego (M. Drozdowski, Ksiądz…, s. 22). Trudno zatem mówić o braku wysokiej kultury umysłowej i krytycyzmu, co potwierdzają choćby inspiracje Teresą z Avila czy Janem od Krzyża. Jeszcze jako student szukał wzorców również u poetów polskich, np. Teofila Lenartowicza i Władysława Syrokomli. Bardzo lubił niezwykle oryginalne na tle baroku, nie tylko staropolskiego, wiersze księdza Józefa Baki (por. wiersz Do księdza Baki, w którym co prawda święci już śpią w niebieskiej trawce lecz za humor i trumienkę/ Autor ma chrapkę / pocałować księdza Bakę w łapkę). Na zakończenie można dodać, że poezje Jana Twardowskiego znalazły się w licznych antologiach, spośród których najwcześniejsze to wydane w r. 1971 Słowa na pustyni opatrzone wstępem kardynała Karola Wojtyły oraz przygotowany przez teoretyka i historyka literatury, profesora UW Andrzeja Lama zbiór Kolumbowie współcześni (1972). Wiersze przekładano na język angielski, niderlandzki, słowacki oraz włoski i węgierski. Pierwszy przekład niemiecki, przygotowany przez Karin Wolff, zatytułowany Geheimnis des Lächelns (Tajemnica uśmiechu) ukazał się w roku 1981 w Lipsku, nakładem katolickiego wydawnictwa St. Benno Verlag. W roku 1998 w krakowskim Wydawnictwie Literackim ukazał się wybór poezji Bóg prosi o miłość. Gott fleht um Liebe, w opracowaniu Aleksandry Iwanowskiej. Tłumaczenia przygotował Karl Dedecius. Wydawnictwo Literackie opublikowało również wiersze w przekładzie na angielski autorstwa Stanisława Barańczaka (Kiedy mówisz. When You Say, 2000, oprac. A. Iwanowska). Rafał Marek, Literatura: Artykuł encyklopedyczny w Wikipedii Marian Marek Drozdowski, Ksiądz Jan Twardowski i Jego poezja, Przegląd Pruszkowski nr 1 (2016), s. 14-31; Magdalena Grzebałkowska, Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego, Wydawnictwo Znak Kraków 2011. Małgorzata Olszewska, Jan Twardowski, (grudzień 2007, aktualizacja w r. 2015).Jan Wojnowski Jan Twardowski [w:] Literatura polska XX wieku. Przewodnik encyklopedyczny, PWN, Warszawa 2002, t. II, s. 241-242.
Średnia ocena: Głosów: 38 Średnia ocena: Głosów: 30 Średnia ocena: Głosów: 27 Średnia ocena: Głosów: 29 Średnia ocena: Głosów: 17 Średnia ocena: Głosów: 24 Średnia ocena: Głosów: 71 Średnia ocena: Głosów: 25 Średnia ocena: Głosów: 28 Średnia ocena: Głosów: 68 Średnia ocena: Głosów: 25 Średnia ocena: Głosów: 44 Średnia ocena: Głosów: 18 Średnia ocena: Głosów: 30 Średnia ocena: Głosów: 18 Średnia ocena: Głosów: 32 Średnia ocena: Głosów: 15 Średnia ocena: Głosów: 20 Średnia ocena: Głosów: 22 Średnia ocena: Głosów: 56 Średnia ocena: Głosów: 45 Średnia ocena: Głosów: 43 Średnia ocena: Głosów: 42 Średnia ocena: Głosów: 22 Średnia ocena: Głosów: 17 Średnia ocena: Głosów: 36 Średnia ocena: Głosów: 20 Średnia ocena: Głosów: 32 Średnia ocena: Głosów: 11 Średnia ocena: Głosów: 17 Średnia ocena: Głosów: 10 Średnia ocena: Głosów: 17 Średnia ocena: Głosów: 17 Średnia ocena: Głosów: 18 Średnia ocena: Głosów: 8 Średnia ocena: Głosów: 23 Średnia ocena: Głosów: 18 Średnia ocena: Głosów: 30 Średnia ocena: Głosów: 30 Średnia ocena: Głosów: 32 Średnia ocena: Głosów: 26 Średnia ocena: Głosów: 12 Średnia ocena: Głosów: 74 Średnia ocena: Głosów: 27 Średnia ocena: Głosów: 40 Średnia ocena: Głosów: 21 Średnia ocena: Głosów: 7 Średnia ocena: Głosów: 34
Interpretacja wiersza Jana Twardowskiego pod tytułem "Wierzę". Wiersze księdza Jana Twardowskiego, tak bardzo refleksyjne, zawsze mnie urzekały. Jego poezja często każe się nam zatrzymać w pogoni za światem, przypatrzeć życiu. Liryk, który spróbuję zinterpretować opowiada o wierze w Boga, a także o miłości z nią związanej. Znajdujemy w nim odpowiedź na dwa nurtujące ludzkość od wieków pytania. Podmiot liryczny mówi nam dlaczego mamy wierzyć i przede wszystkim jak to robić. Poeta nie posługuje się w wierszu wyszukanym językiem. Pragnie zostać zrozumiany przez jak największą liczbę osób. Pragnie udzielić nam wskazówek, podzielić się tym, co sam już odkrył. Dlatego nie znajdziemy tutaj wielu epitetów czy kunsztownych metafor. Napotkamy za to 30 milionów obłąkanych, dziewczynkę bez piątej klepki a także tych, którzy nie znajdują w życiu żadnego sensu. Dlaczego poeta umieścił w wierszu ludzi ułomnych i cierpiących? Na początku tekstu dostrzegamy zdanie Wierzę w Boga z miłości... Podmiot liryczny miał tutaj na myśli miłość do bliźnich. Ludzie ułomni, zapomniani i odepchnięci przez świat najbardziej tej miłości potrzebują. Ich należy kochać w szczególności, mówi poeta. To za nich właśnie powinniśmy się modlić. Kto wie czy znajdą właściwą drogę życia, czy w swoim cierpieniu będą mieli siłę, aby zwrócić się do Boga. Jednak podmiot liryczny nie tylko lituje się nad ludźmi potrzebującymi. Dostrzegamy także jego wdzięczność, dla wymyślających krople na serce, dla ciotek posiwiałych od dobroci czy chociażby dla tych, którzy radują się z ciągłego dawania i brania. Wdzięczność ta przepełniona jest miłością. Miłością do ludzi, która wypełnia także cały wiersz. Kochaj bliźniego jak siebie samego mówi dwunaste przykazanie. Trudno sobie o nim nie przypomnieć czytając utwór Wierzę. To właśnie miłość do bliźniego i wiara są tematem wiersza. Zwróćmy jednak uwagę na przykazanie miłości. Drugi jego człon brzmi: jak siebie samego. Nagle dostrzegamy, że przecież w wierszu podmiot liryczny nie mówi nic o miłości do samego siebie. On kocha miliony trędowatych, obłąkanych i jeszcze wiele innych osób, ale o sobie samym nie mówi nic. Poeta dodatkowo zastosował w wierszu liczne anafory, które także podkreślają mnogość wszystkich wymienionych w utworze potrzebujących ludzi. Osoba mówiąca w wierszu jest więc ogromnym altruistą. Nadmiar miłości dla innych, nie pozwala kochać mu siebie. To właśnie owa miłość każe mu modlić z się za innych, za tych, którzy jego zdaniem najbardziej tej modlitwy potrzebują, a także za tych, którzy w pełni na nią zasłużyli. Kochaj bliźniego, a nie siebie samego - tę oto prawdę stara się przekazać nam poeta. Jak więc mamy się modlić? Po prostu z miłością – mówi Jan Twardowski. W wierszu Wierzę znajdujemy także odpowiedź na pytanie: po co mamy wierzyć. Umiejscowiona jest ona w ostatnich dwóch wersach. Podmiot liryczny informuje nas, że gdyby nie wierzył, wszystkie wymienione w wierszu osoby osunęłyby się w nicość (poeta ma tu zapewne na myśli niebytowanie pośmiertne). Nasuwa się pytanie: jak to możliwe, że jeden człowiek mógłby sprawić, aby inni zaistnieli w pozagrobowym świecie? Nie człowiek, lecz jego wiara – brzmi odpowiedź. Wiara przecież czyni cuda. Wiara góry przenosi – głosi Biblia. Dlatego właśnie człowiek jest zdolny niejako zbawić innych ludzi. Wszystko zależy od siły jego wiary i od miłości z jaką się modli. Poeta nie chce uprawiać zdenerwowanej teologii (jak sam napisał w utworze Do samego siebie). Pragnie w jak najmniej skomplikowany sposób przekazać nam istotę wiary. Udaje mu się to doskonale. Piękno i jednocześnie prostota słów księdza Twardowskiego wzrusza i zadziwia, a trafność jego spostrzeżeń skłania do refleksji. Taki pełen miłości świat, przedstawiony w jego utworach, nabiera nowych kolorów, przepełnia optymizmem i ,,zaraża spokojem.
co to znaczy kochać twardowski wiersz